Jako że mieszkamy w bardzo suchym miejscu, na szczycie góry, to gospodarowanie wodą nie jest nam obce. W poprzednich latach skupialiśmy się na wodzie pitnej i wydaje się, że dziś jesteśmy dobrze przygotowani na suche czasy. Teraz czas na wodę gospodarczą – dla roślin.
Statystyki opadów w Polsce z ostatnich stu lat nie wykazują zasadniczych zmian w rocznych ilościach wody spadającej na ziemię. Zmienia się jednak intensywność. Mamy dłuższe okresy suszy, a gdy już pada, to intensywniej. Rośliny potrzebują w miarę równomiernego dostępu do wody i te kilka czy kilkanaście dni dłużej bez deszczu może mocno wysuszyć korzenie.
Trzeba więc gromadzić deszczówkę, gdy jest jej zbyt dużo, by podlewać spragnione rośliny w czasach suszy. Zbieramy ją z dachu, ale to często zbyt mało. Następnym w kolejności miejscem do zbierania deszczówki jest droga. Jeśli jest asfaltowa, to 100% wody możemy zebrać – praktycznie nic nie wsiąka. Jeśli jest to kamienista droga leśna, jak w naszym przypadku, to i tak samochody ją tak mocno utwardziły, że większość spływającej wody jest do złapania.
Rozglądnijcie się więc, czy w waszej okolicy jest jakaś droga, z której można podprowadzić wodę. Jest to obopólna korzyść, bo użytkownicy drogi będą zadowoleni, że droga jest sucha.
W najwyższym puncie naszego gospodarstwa zainstalowałem w poprzek drogi przepust zrobiony z rury o średnicy 6 cm kupionej na złomie. Zaprzyjaźniona firma wyfrezowała odpowiednie otwory. Póki co patent się dobrze sprawdza – rura się nie zapycha i łapie całą spływającą wodę oraz – co ważne, nie przeszkadza samochodom. Bezpośrednio nad ujęciem jest ok. 100 m drogi o szerokości prawie 4 m. 400 m2 utwardzonej powierzchni – całkiem sporo. Biorąc pod uwagę, że nad drogą jest około hektarowy stok, z którego nadmiar wody spływa na drogę, mamy całkiem spore zlewisko.
Przesuszony dotychczas sad, który rósł na stoku poniżej drogi, teraz odzyska świeżość.
Ujęcie to dopiero początek. Teraz czas na zbiorniki, kanały i inne sposoby spowalniania, gromadzenia i rozprowadzania wody.