No, koniec mądrkowania i teorii, czas na relację z przygotowywania pierwszej grządki.
Grządki powstają na łące, która nie była orana przez wiele lat. Co rok była koszona, więc jest pokryta bujną trawą. Miejsce jest na południowym stoku, w nasłonecznionym miejscu.
Najpierw przywiozłem moją niezastąpioną Navarą jedną pakę owczego obornika, rozrzuciłem i rozgrabiłem na trawie. Chyba trochę za mało, ale obawiałem się nadejścia mrozów i stwierdziłem, że lepiej szybciej dokończyć przygotowanie grządki, niż przez śnieg być zmuszonym do czekania do wiosny. W przyszłym roku będę mądrzejszy i wszystko wcześniej przygotuję.
Łąkę z rozrzuconym obornikiem przykryłem grubą tekturą ze starych pudeł. Na samym końcu użyłem gazet – takich prawie czarno białych. Stare egzemplarze Pulsu Biznesu (widać w oddali na zdjęciu) dostały szansę na drugie życie 😀. Gazety układam warstwami po cztery kartki.
Później na tekturę rozrzuciłem słomę. Tym razem słoma była kupiona od sąsiada. Jeśli jednak mam być samowystarczalny, to w przyszłym roku słomę będę musiał sobie samodzielnie przygotować.
Grządka ma około 15 metrów długości i 5 szerokości. Docelowo będzie podzielona na ok. metrowe paski, by bieżące prace nie wymagały regularnego deptania części obsadzonej. Połowa grządki jest przykryta kartonem i słomą, a połowa samą słomą. Zabrakło mi kartonów, a nie chciałem zwlekać. Zobaczymy jaka będzie różnica. Prawdopodobnie będę musiał częściej dorzucić słomę na część bez kartonu, bo chwasty będą szybko przerastały. Jeśli śnieg mnie nie przegoni to postaram się jeszcze poprawić część bez kartonów, bo myślę, że fuszerka się odbije mocną czkawką.
Przygotowanie grządki zajęło mi ok. 2 godziny bardzo spokojnym tempem. Gdybym musiał ją przekopać sztychówką to potrzebowałbym 10-20 godzin. Jest więc to zdecydowanie lepsza metoda dla zagonionych czy leniwych. W każdym razie w teorii wydaje się lepsza, zobaczymy w lecie 😀.
Teraz, gdy ja odpoczywam moi sprzymierzeńcy biorą się do pracy. Pod tekturą rozpoczyna się nowe życie. Pojawiają się dżdżownice, chrabąszcze, bakterie i grzyby. Wyrasta tam niesamowicie złożone miasto, przykryte tekturą i słomą. Rośliny obumierają zapewniając pokarm dla pozostałych organizmów. Gdy podniesiecie kamień z trawnika to widać jak mikroklimat kamienia daje schronienie dużej ilości żyjątek. Ponoć przykryta trawa jest tak atrakcyjnym miejscem dla pożytecznych organizmów, że wręcz intensywnie przyciąga imigrantów z pobliskiej łąki.
Dzięki mulczowaniu, czyli przykryciu ziemi osiągam kilka korzyści:
1Ziemia zachowuje odpowiednią wilgoć, co jest szczególnie ważne na mojej górskiej działce, gdzie woda jest cennym zasobem, którego w lecie brakuje. Zmagając się z suszą doceniłem pewnie po raz pierwszy dobrodziejstwo bieżącej wody.2Warstwa organicznego mulczu rozkłada się i użyźnia ziemię uzupełniając minikosmos pod tekturą o brakujące substancje odżywcze.3Zasłaniając słońce mulcz zabija trawę i wszystkie tzw. chwasty. Będę mógł więc decydować, którym roślinom pozwolę na grządce wyrosnąć.4Ziemia utrzymuje odpowiednią strukturę. Powstają kanaliki, przez które dolne warstwy oddychają, a woda się odpowiednio przesącza. W teorii dzięki przy przykryciu ziemia powinna samodzielnie nabrać pulchności. Ale czuję lekką niepewność, czy osiągnę w ten sposób dobry efekt i na wiosnę będę mógł siać rozgarniając jedynie mulcz.
W tym roku na wiosnę przygotowałem malutką eksperymentalną grządkę. Niestety wcześniej ją przekopałem, więc nie wiem jak się zachowa grządka zakładana bezpośrednio na trawie. Wtedy jeszcze byłem przekonany, że kopanie jest absolutnie konieczne. Nałożyłem na grządkę mulcz z siana. Efekty były świetne. Mimo wyjątkowej suszy ziemia pod sianem nawet w najgorętsze dni była wilgotna i warzywa ładnie rosły. Niestety nadgorliwie co jakiś czas – dość rzadko - podlewałem dodatkowo tę grządkę, bo sądziłem, że tak trzeba. Było to jednak nie częściej niż 5 razy w całym sezonie, więc sądzę, że efekt bez podlewania byłby podobny. Fukuoka miał rację. Trzeba się cały czas zastanawiać czego jeszcze można nie robić dla osiągnięcia dobrych plonów, a nie popadać w ogrodnicze ADHD szukając co jeszcze można zrobić. Trochę jak w życiu 😀.
Odchwaszczanie grządki eksperymentalnej było bardzo proste. Po pierwsze mało chwastów przebijało się przez warstwę siana, którą chyba 3 razy w sezonie uzupełniłem o kolejną. Gdy jakiś uparty chwast pokonał barierę siana to mogłem go z łatwością wyrwać razem z korzeniem.
Niestety kapusty pokazanej na tytułowym zdjęciu nie udało mi się zjeść, bo gdy dojrzała przez cały sezon to w kulminacyjnym momencie sympatyczny zając wykosił ją do samej ziemi. Widziałem nawet łobuza jak się wylegiwał później na słońcu. Sprawiał wrażenie kogoś, kto przez cały sezon doglądał plonów, by wreszcie doczekać się na ucztę. No i wydawało mi się z wyrazu jego pyszczka, że – mimo powszechnej opinii - z nas dwóch to on jest znacznie mądrzejszy i zasadę „nicnierobienia” Fukuoki opanował do perfekcji 😀.
Przygotowuję obecnie listę wyzwań, na które spodziewam się natrafić po drodze. Dzikie zwierzęta będą na jej szczycie. Czy uda mi się z nimi współpracować, a nie konkurować? Zobaczymy 😀.
Bardzo proszę o uwagi osób doświadczonych. Do wiosny jeszcze jest trochę czasu, by zrobić poprawki jeśli wszedłem w jakąś ślepą uliczkę.
Projekt "Przez rok nie kupię jedzenia" jest już historią. Jego kontynuacją jest Akademia Przyziemnych Umiejętności - miejsce, w którym właśnie jesteś. Poza Akademią w ramach ClearMind.pl dbam o dobrostan mentalnym pracowników firm oraz rozwijam kreator stron internetowych Najszybsza.pl. Miło mi będzie jeśli odwiedzisz te projekty!