Gdy zbliżał się pierwszy czerwca spodziewałem się kłopotów. W ogrodzie prawie nic nie nadawało się jeszcze do jedzenia. Nie zdążyłem przygotować się do zakupu kur. Nie chciałem też zacząć mojego eksperymentu od zjedzenia owcy tylko dlatego, że nie przewidziałem trudności.
No więc pierwsze dwa tygodnie czerwca były czasem dzikich ziół. Jadłem pokrzywę, korzeń i ogonki liściowe łopianu, koniczynę, szczaw, babkę, liście mlecza. Rarytasem był kawałek cebuli siedmiolatki posadzonej zeszłej jesieni. Zostało mi z zeszłego roku odrobinę „gorszych” kawałków baraniny – szyja i żeberka.
Takie jedzenie spowodowało szybki spadek wagi. W ciągu dwóch tygodni ubyło mi dwanaście kilko i osiągnąłem poziom 70 kg, który sobie ustaliłem jako granicę. Dalej nie chciałem chudnąć. Pewnie jeszcze dziesięć kilo nie odbiłoby się źle na zdrowiu, ale moja rodzina mogłaby nie wytrzymać mojego widoku. Gdy człowiek tak szybko traci wagę to wszystkim kojarzy się to z chorobą.
No więc jak to jest z żywieniem się dzikimi ziołami? Jest to ciekawa dieta. Z jednej strony waga leci w takim samym tempie jak w przypadku postu na samej wodzie. Nie miałem jednak w ogóle negatywnych efektów początku postu. Głowa mnie nie bolała, miałem sporo sił i nie byłem nienaturalnie senny. Pokrzywa i łopian uchodzą za bardzo oczyszczające zioła, więc być może zafundowałem sobie przez przypadek intensywne odnowienie organizmu. Dopiero po straceniu dwunastu kilogramów zacząłem tracić siły. A, że był to bardzo intensywny i roboczy okres to utrata sił dawała się mocno we znaki.
Czy żywienie się dzikimi roślinami to mit? Pewnie nie. Być może gdybym miał więcej czasu, to spadek wagi byłby mniejszy. Najbardziej pożywną potrawą był korzeń łopianu, ale też jego wykopywanie było czasochłonne. Prawdopodobnie korzeń łopianu w dużych ilościach pozwoliłby mi się nasycić. Dodatkowo w czasach głodu dzikie rośliny zapewniały witaminy i inne cenne składniki. Chroniły też przed chorobami, co było istotne w momencie, gdy już bardziej syte jedzenie miało się niebawem pojawić. Dzikie rośliny są więc dobrym dodatkiem, lub sposobem na „dożycie” do obfitszych żniw. Dieta w pełni oparta o dzikie rośliny zdobywane w wolnych chwilach – nie dłuższych niż godzinę dziennie – raczej nie zapewnia kompletu wymaganych składników.
Oto garść przemyśleń i obserwacji z okresu „dzikich roślin”.
Sporo osób zwraca mi uwagę, że powinienem był zacząć znaczne później, po nabraniu co najmniej rocznego doświadczenia i po zebraniu zapasów. Pewnie tak byłoby łatwiej, ale moje podejście daje więcej ciekawych doświadczeń. Czy możliwe byłoby kontynuowanie mojego eksperymentu? Z pewnością ubicie jednej owcy pozwoliłby na uzupełnienie brakujących składników i dożycie do lepszych czasów. Niestety w tym roku nie miałem mleka owczego, które również mogło zadecydować o „życiu lub śmierci”. Przyczyna braku mleka jest dość skomplikowana i zakładam, że w przyszłym roku ten sam okres będzie już znacznie łatwiejszy. Co dalej? Po przekroczeniu magicznego progu 70 kg zacząłem kupować i jeść ziemniaki. Dieta w lipcu była w większości oparta o kupione jedzenie. Biorąc więc dosłownie mój zamiar, to należałby się przyznać do porażki. Ale ilość doświadczeń i nauki, które otrzymałem w czerwcu i lipcu z zapasem rekompensują niepowodzenie. Nauczyłem się samodzielnej opieki nad stadem owiec, budowy kurnika i hodowli kur, budowy ula i pszczelarstwa. Nabrałem sporo nowej wiedzy na temat ziół. Eksperymentowałem z konserwowaniem żywności. Dowiedziałem się wiele o uprawie warzyw i owoców. Ta wiedza mocno mnie przybliżyła do niezależności żywieniowej. Jeszcze nie wiem, jaką przyjąć datę wznowienia eksperymentu. Cały czas się przygotowuję i gdy nadejdzie odpowiedni moment to dam Wam znać :). W międzyczasie będę się dzielił doświadczeniami. Może kiedyś na bazie tej zabawy powstanie poradnik dla mieszczuchów pragnących niezależności. Proszę też o porady i doświadczenie, bo Wasza wiedza była dotychczas bardzo cenna i wielokrotnie ułatwiła mi życie. Projekt "Przez rok nie kupię jedzenia", z którego pochodzi ten wpis jest już historią. Jego kontynuacją jest Akademia Przyziemnych Umiejętności - miejsce, w którym właśnie jesteś.