Udało się! Jeden ul ma już nowych mieszkańców, którzy wyglądają na zadowolonych. W moim eksperymencie z samowystarczalnością uważałem pszczoły za jedno z trudniejszych wyzwań, ale na razie - odpukać :) - sytuacja wydaje się opanowana. Pszczoły pracują i nie wymagają żadnej interwencji.
Zbudowałem i postawiłem dwa ule bezbramkowe (Kenyan Top Bar Hive - KTBH) i kupiłem od mojego guru dwa roje. Telefon od Pana Zbyszka – „proszę przyjeżdżać za pół godziny, roje złapane”. Myślałem, że da mi kilka dni czasu na przygotowanie, a tu szybka akcja. Nie pomyślałem, że nie jest łatwo zaplanować łapanie roju :).
Wcześniej z pszczołami nie miałem nic do czynienia i nie znam nawet dobrze żadnego pszczelarza. Większość mojej mizernej wiedzy pochodzi z książki „The Barefoot Beekeeper” Phila Chandlera. Phil udostępnia też bezpłatnie szczegółową instrukcję budowy ula.
To co spodobało mi się w ulu bezbramkowym to bardzo mała ilość sprzętu potrzebna do obsługi. Gdy odwiedziłem sąsiadów z niedużą pasieką, poradzili mi zbudować małą szopkę obok uli na przechowywanie sprzętu i różne prace pszczelarskie. W ich pięknej szopce rzeczywiście było sporo szpargałów, w szczególności ramek. U mnie nie ma ramek, tylko listewki stanowiące górną krawędź ramki. Zamiast podkurzacza spryskiwacz na wodę, który Marzena wykorzystuje do prasowania, dłuto (ciesielskie, a nie specjalne pszczelarskie), stary długi nóż kuchenny i kawałek miękkiego styropianu czy pianki zamiast specjalistycznej miotełki. Wszystko mieści się w ulu.
Wprowadzenie rojów do uli było niełatwe – źle się ubrałem. Kupiłem jedynie kapelusz pszczelarski, ale w pośpiechu źle go założyłem i nie był szczelny. Ubrałem jasną lekką koszulę, rękawiczki ogrodnicze i z kołatającym sercem zabrałem się do pracy. Pszczoły były w skrzyniach transportowych. Po otwarciu pierwszej transportówki akcja potoczyła się szybko. Wyleciał z niej szwadron wściekłych i zgłodniałych pszczół, które od razu wiedziały, które części mojego ciała atakować. W pierwszej kolejności ręce i twarz. Gdy zorientowały się, że rękawiczki są miękkie, zaczęły żądlić :). Dawno nie doświadczyłem żądła i spodziewałem się większego bólu. Było to trochę jak silna pokrzywa, ale to co mnie bardziej martwiło to ilość użądleń. Gdy podliczyłem na spokojnie, to na lewej ręce było około 30, a łącznie jakieś 40. Później pszczoły zorientowały się, że między spodniami i butami jest warstwa niezbyt grubych skarpetek. Dwie z nich znalazły również dostęp do twarzy.
Dodatkowo z rytmu wybiła mnie zawartość transportówki. Spodziewałem się samego roju, a były tam też ramki. Postanowiłem poddać się i udało mi się „rzutem na taśmę” zamknąć transportówkę i uciec z miejsca klęski.
Drugie podejście to już całkiem inna bajka. Wziąłem grube rękawice ze ściągaczami, które używam do pracy piłą łańcuchową. Dżinsy ściśle przylegały do kaloszy i dla pewności spiąłem je gumkami. Kapelusz był ubrany poprawnie. Co za różnica :). Tak to można pracować nawet ze wściekłymi pszczołami :).
Wsypałem każdy rój do osobnego ula. Do jednego pszczoły zaczęły wchodzić, ale drugi okupowały na zewnątrz. Mając komfort pracy bez użądleń spokojnie udało mi się przesypać wszystkie pszczoły, zamknąć je z góry listewkami i dodatkowo daszkiem.
Na drugi dzień miałem wyjazd z pracy do Warszawy. Gdy przyjechałem na przegląd kolejnego dnia to sytuacja nie wyglądała dobrze. Ul, który pierwotnie wyglądał na zadomowiony, był całkiem pusty. W drugim duży rój siedział na zewnątrz. Z ilości pszczół wnioskowałem, że oba roje się połączyły w jeden większy.
W praniu wyszły mankamenty uli. Pierwszy daszek, który zrobiłem jest zdecydowanie za ciężki. Bardzo trudno ustawić go precyzyjnie w rękawicach nie zgniatając pszczół. Dodatkowo na dole ula zrobiła mi się – w mojej ocenie – za duża szpara pomiędzy siatką podłogową a deskami oddzielającymi (follower boards). Mimo, że później wyczytałem na forach, że to nie jest duży problem, uznałem, że nieszczelny ul nie zadziała. Postanowiłem przenieść pszczoły do drugiego ula – który był już lepszy konstrukcyjnie. Zsypałem je do pudła kartonowego i „przelałem” do lepszego domu.
Tym razem chyba już wszystko jest OK. Pszczoły zajęły środkową sekcję i zaczęły regularne loty po posiłek. Mniej więcej od tygodnia regularnie kursują. Koło południa ruch jest tak duży, że wiele pszczół oczekuje na pozwolenie na lądowanie.
Po sporym umęczeniu pszczół moją nieudolną operacją zasiedlania dałem im teraz spokój i tylko oglądam z zewnątrz. Cały czasy pracują, więc spodziewam się, że robiąc przegląd w weekend zastanę już sporo plastrów i uwijającą się królową składającą jaja. To będzie wielki dzień :). W międzyczasie poluję na kolejny rój. Stosując tak nietypową konstrukcję nie mogę w łatwy sposób przełożyć ramek i wykorzystać odkłady, stąd moje nastawienie na roje. W poprzednim wpisie znajdziecie informacje, dlaczego zdecydowałem się na taką konstrukcję ula i naturalną metodę hodowli. Wieczorny spacer do pasieki i oglądanie uwijających się pszczół przy wejściu do ula to wielka frajda. Można by tak stać godzinę i podziwiać jakie to świetnie zorganizowane zwierzęta.
Projekt "Przez rok nie kupię jedzenia", z którego pochodzi ten wpis jest już historią. Jego kontynuacją jest Akademia Przyziemnych Umiejętności - miejsce, w którym właśnie jesteś.